Początek mojej przygody z samochodami zabytkowymi to rok 1978. Przypadkiem trafiłem na ślad Pontiaca z roku 1938. Po tygodniowej pracy wywiadowczej wiedziałem, gdzie jest . Pojechałem zobaczyć, jak też to auto wygląda. Nie myślałem o kupnie, dopiero kiedy zobaczyłem ogromny pojazd , cały zaminiowany , rozkręcony , ale w każdym szczególe oryginalny , wiedziałem, że musi być mój. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy,/ pomimo ogromnego doświadczenia ojca który już był związany z branżą / jak długotrwały i pracochłonny okaże się proces doprowadzenia samochodu do obecnego stanu. Rozszyfrowanie historii tego modelu to parę miesięcy pracy. Samochód jest niezwykle rzadki Do tej pory udało się ustalić, że istnieje jeszcze jeden Pontiac Silver Streak w wersji convertible i należy do pewnego zamożnego Amerykanina, z którym oczywiście wymieniamy doświadczenia. Jest jeszcze ślad, że w Niemczech również znajduje się taki Pontiac, ale pomimo wielu wysiłków, nie udało się ustalić właściciela. Nie każdy bowiem właściciel takiego zabytku pozwala na oglądanie swoich zbiorów. Są tacy, którzy największe rarytasy trzymają pod stałym zamknięciem i traktują jak drogocenną biżuterię. Odbudowanie mojego Pontiaca Silver Streak zajęło 10 lat .W tym już czasie pojawiły się następne zabytki, koło których nie mogłem już przejść obojętnie . Odbudowywanie zabytkowego samochodu nie ma charakteru pracy ciągłej. Przy renowacji często trafia się na sytuację, że bez jakiejś części prace nie mogą posuwać się naprzód. Prace się wtedy przerywa i albo czeka na nową część albo poszukuje się używanej, ale oryginalnej. A to może trwać tygodniami. Taka przymusowa przerwa powoduje, że zaczynamy rozglądać się za innymi pojazdami, z oczywistym skutkiem. W ten sposób tworzy się kolekcja. Przedtem jednak tworzy się kolejka wozów do odrestaurowania. Przez te 30 lata od zakupu Pontiaca przez moje ręce przeszło wiele antyków. Renowacja niektórych była zlecana przez innych pasjonatów z kraju i z zagranicy , przede wszystkim Niemiec i Wielkiej Brytanii. Niektóre nasze samochody musieliśmy z ciężkim sercem sprzedać, bowiem zaczęło brakować miejsca.
Każdy z tych samochodów ma swoją historię. Opel Kapitan to dawna duma ambasady jugosłowiańskiej. Volkswagen Karmann Ghia był własnością niemieckiego konsula rezydującego w Krakowie. Opel Blitz został odkupiony z planu filmowego „Listy Schindlera”. Właścicielem luksusowego Commodore był prominentny działacz partyjny z Fabryki Samochodów Małolitrażowych. Nie wszystko udało się wyjaśnić. Samochody te mają jeszcze wiele tajemnic do opowiedzenia. Trzeba tylko umieć słuchać. Największym skarbem jest samochód ZIL 111 z 1965 roku. Ten dar Związku Radzieckiego dla Rządu Polskiego przeszedł gruntowną odbudowę . Samochodów takich wyprodukowano 11 sztuk, dlatego nie można się spodziewać, że jakąkolwiek część do niego można kupić. Praca była gigantyczna, ale efekt jest piorunujący. Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć. Restauracja ZIL-a była niezwykle kosztowna. Same prace tapicerskie pochłonęły wiele godzin pracy najlepszego tapicera. Ale udało się zachować oryginalne elementy uzupełnione drobiazgowo dobranymi materiałami. Zależało mi właśnie na maksymalnym zachowaniu tego, co dało się ocalić. Samochodem tym podróżowali niezwykle ciekawi ludzie. Rzecz jasna, ten najbardziej reprezentacyjny samochód służył od 1965 wszelkim celom rządowym. Obsługiwał wszystkie ważne wizyty . Poruszał się nim Todor Żiwkow wizytując Nową Hutę. Z tego ZIL-a pozdrawiał Polaków przebywajacy na Śląsku Gen. De Gaulle. Wiele historyjek wiąże ten samochód z wizyta Fidela Castro . Był on niemym świadkiem nadawania tytułu honorowego górnika tow. Breżniewowi. Wciąż szukamy śladów historii tego samochodu. Ostatnio okazało się też, że przy pierwszej wizycie jechał nim także Jan Paweł II !!!!!!!!Niestety nie udało się znaleźć innych właścicieli tej marki i typu. Jedyny ślad prowadzi na Kubę, gdzie prawdopodobnie w garażach wspomnianego Fidela Castro stoi jeszcze jeden ZIL 111 w Wersji D. Specjalnie żeby go zobaczyć pojechałem na Kubę, a tam- wiadomo, raj dla miłośników zabytkowej motoryzacji …..
ale o podróżach mojej drugiej pasji …i kolejnych moich fascynacjach ….czyli teatrze, musicalu , filmie, fotografii ….i po prostu sztuce życia …będę pisał później …. ..zapraszam
…………….. a teraz parę słów o samym kolekcjonerstwie …uwaga zaraźliwe!!!!!!!!!!!!!!!…………….
Zajmowanie się historią motoryzacji oraz to, co zazwyczaj idzie w parze, czyli kolekcjonerstwo, to jedna z najbardziej niebezpiecznych moto-pasji. Niebezpiecznych, bo człowiek ogarnięty tą „tajemniczą chorobą” przestaje myśleć racjonalnie, traci poczucie czasu, nierzadko zapomina o jedzeniu, nie odczuwa zimna, nie szkodzi mu przebywanie w przesiąkniętych smarami pomieszczeniach. Niestety ta przypadłość nie oszczędza sfery finansowej. Wiele ofiar całe swoje życie poświęciło swoim starym samochodom, często stawiając na szali losy swoich małżeństw. Pocieszające jest jednak to, że zaraźliwość tej przypadłości powoduje, że wściekłe z początku nasze kobiety z czasem zaczynają również, najpierw nieśmiało, ale powoli coraz bardziej podzielać nasze zainteresowania. O pełnym sukcesie możemy mówić, gdy żona informuje nas , że znalazła ogłoszenie, że jest do sprzedania Jaguar E type i że koniecznie, ale to koniecznie musi go mieć. Mnie, niestety, nie udało się jak dotąd spotkać takiej kobiety ..więc powyższy fragment proszę traktować jak fantastykę naukową .
Tutaj, ku przestrodze należy przypomnieć znaną historię braci Schlumpf, bogatych francuskich przemysłowców, których wielką namiętnością były stare pojazdy. Ta namiętność przywiodła braci do bankructwa, ale pozostało muzeum i życiowa nauka……ale czy ktoś z nas auto maniaków chce o tym słuchać? Początek przygody każdego z pasjonatów oldtimerów zaczyna się podobnie. Zupełnie przypadkiem trafia się gdzieś w szopie, na złomowisku, czy u wuja w garażu na coś, co zupełnie nie przypomina samochodu. Po zdekompletowanej ruinie chodzą kury, a wewnątrz nierzadko wygodę chwalą sobie króliki. Decyzja powinna być jedna…..dopłacić i wywieźć na złom. Ale okazuje się, że nie jest to takie proste. Zaczyna nas interesować stary kierunkowskaz. Okazuje się, że działa. O proszę, jak przetrzeć tablicę rozdzielczą, to spod pokładów kurzu wyłaniają się pięknie chromowane elementy. A ta statuetka na masce…….art. deco…przepiękna !!!. Ciekawe, czy silnik by jeszcze zapalił? Jeśli ktokolwiek zada sobie takie pytanie, to oznacza, że wpadł ……wpadł w bagno i od tej pory będzie się zapadał coraz bardziej. Ciekawość, zadziwienie się historią, ciekawymi rozwiązaniami technicznymi, będzie powodować, że już na zawsze staniemy się niewolnikami tego pojazdu, a potem następnego i następnego wbrew wszelkiej logice i rozsądkowi. Po latach okazuje się, że na wyremontowanie zgromadzonych samochodów potrzeba by jeszcze około 150 lat…ale nikt się nad tym nie zastanawia. Parę lat temu tropiąc pewne BMW poznałem 93-letniego kolekcjonera z Piotrkowa Trybunalskiego, który pokazywał nam z dumą jeden ze swoich projektów: Triumpha sportowego roadstera, którego odrestaurowanie przy dużym szczęściu zajęłoby kilkanaście lat. Pan ten z rozwianym włosem i uduchowionym wyrazem twarzy rozsnuwał wizję, jak będzie tym samochodem jeździł……………. Czy może być coś piękniejszego niż taka pasja i entuzjazm? Najciekawszą stroną tego hobby są poszukiwania. Każdy ze zbieraczy na wieść, że w miejscowości X ktoś słyszał, że 24 lata temu u pana Jurka stał taki to a taki pojazd, zrywa się na równe nogi i nadstawia uszu. Wtedy zaczynają się pytania, tropienie, dowiadywanie się szczegółów, dziesiątki kilometrów przejechanych, aby kogoś poznać, kto „coś” słyszał. Emocje narastają, gdy dowiadujemy się, że tego samego samochodu szuka ktoś jeszcze. A więc w grę zaczyna wchodzić czas. Uczucie jakie człowieka ogarnia, gdy w końcu zlokalizuje się upragniony obiekt, można pewnie porównać z uczuciem, które ogarnia zdobywcę szczytu. I choć realia są zgoła odmienne, bo na wspinacza czeka widok zapierający dech, natomiast auto-maniakowi staje na chwilę serce w momencie otwierania skrzypiących drzwi, za którymi już za chwile ukaże się długo poszukiwany samochód, to satysfakcja na pewno jest porównywalna.. Kiedy już jesteśmy posiadaczami „skarbu” i przechodzi pierwsza fascynacja i euforia, zmuszeni jesteśmy pomyśleć o sposobie odrestaurowania pojazdu. Wielu początkujących zbieraczy wpada w pułapkę rozbierania. Rozebrać łatwo, trudniej poskładać….o tej prawdzie przekonało się wielu z nas. Stąd często można natrafić na ogłoszenia o treści „sprzedam do poskładania…” Starzy wyjadacze komentują to wtedy krótko: „kolejny człowiek, któremu brakło wiedzy”. Tak, śmiejemy się z własnych błędów, bo każdy jakieś auto rozebrał, a reszta ..mm ….. niech pozostanie milczeniem.
Tak czy owak samochód trzeba odrestaurować. Jeszcze parę lat temu restauracja była nie lada wyzwaniem. Każdą część trzeba było dorabiać z pomocą fachowców, którzy pamiętali, jak to się robi. Teraz jest lepiej, możemy już korzystać z usług zachodnich firm produkujących części dla pojazdów zabytkowych. Oczywiście dotyczy to samochodów seryjnych…bo raczej trudno się spodziewać, że kupi się oryginalną część do samochodu, którego produkcja ograniczała się do kilkuset sztuk………oczywiście są wyjątki jak np. RR czy Bugatti.
Tak wtedy, jak i dzisiaj jest jeszcze bariera finansowa, może teraz mniej dotkliwa, ale świadomość że np. za oryginalny zderzak musimy zapłacić tyle, ile daliśmy za cały samochód……studzi nasz zapał do zakupów. Zmieniają się czasy, zmieniają się realia. Kiedyś wiele samochodów o ciekawej historii opuściło nielegalnie Polskę. Teraz dzięki zliberalizowanym przepisom samochody zabytkowe można sprowadzać. W ten sposób pojawiło się wiele ciekawych egzemplarzy.
Sądzę, jednak że pomimo te sprowadzone są w daleko lepszym stanie, czy w tak ważnej dla zbieraczy klasie oryginalności, to jednak te pojazdy, które zachowały się w kraju, przeszły ciężkie lata wojny i jeszcze gorsze dla samochodów przepisy z lat 60 i 70 z osławioną akcją „POSESJA”, która spowodowała, że wiele pojazdów znalazło się na złomie, są najciekawsze. Dlaczego ? Otóż samochód zabytkowy to nie tylko zespół części mechanicznych, to przede wszystkim historie ludzi, którzy go przez lata użytkowali. Dlatego samochód wyrwany z kontekstu historii staje się tylko eksponatem. Serce bardziej zabije nam na widok zdezelowanej Syrenki niż na widok pięknie odrestaurowanego RR. Zmiany dotyczą również tego, w jaki sposób przebiega odbudowa pojazdu.
Parę lat temu garstka zapaleńców ukrywała swe cuda przed kpiącym okiem posiadaczy Fiatów czy Ład, w piwnicach i garażach., jak również w swoich M. Pewnemu znajomemu udało się przechowywanie Mercedesa Kubusia właśnie w M-2. Złośliwi twierdzą, że żona się nie zorientowała co ma w domu. To są wspaniałe historie….Ponownie wpadam w lekko ironiczny ton wspominając o towarzyszkach życia automaniaków. A przecież to właśnie kobieta sprawiła, że historia motoryzacji potoczyła się tak a nie inaczej. Otóż kiedy w 1885 roku Karl Benz zbudował swój pierwszy prototyp, napotkał wiele trudności i co krok spotykał się z lekceważeniem i pogardą. Powoli zaczął poddawać się opinii „końskiego lobby” i już chciał zarzucić prace nad swoim wynalazkiem. Jednak żona Karla Benza, kierując się jakąś intuicją, nie chciała pozwolić na zaprzepaszczenie takiego wspaniałego wynalazku. Ta dzielna kobieta, pewnego dnia w sierpniu 1888 roku wstaje o świcie, co już samo w sobie jest sporym poświęceniem, dosiada wyśmiewanego przez wszystkich jednocylindrowego trójkołowca, który w zapomnieniu od lat stał w składziku państwa Benz. Na ekspedycję namawia swoich dwóch synów. I rozpoczęła się ta, jak się później okazało, historyczna podróż, przy której lot na księżyc był przewidywalną igraszką. Droga wiodła przez Wainheim, Heidelberg aż do Wiesloch, gdzie od przerażonego aptekarza pani Benz zażądała benzyny dla swojego bezkonnego pojazdu. Przejechała bowiem 60 kilometrów !!! Podróż można było kontynuować, acz z przerwami na uzupełnianie wody w chłodnicy. Prawdopodobnie zużycie wody było większe niż benzyny. Nie uniknięto defektów, naciągały się pasy napędowe, co na bieżąco naprawiano. Awaria zapłonu mogła zakończyć podróż, gdyby nie pomysłowość Pani Berty, która wpada na pomysł zastąpienia izolacji podwiązką. Przewody paliwa czyściła ta niezwykła kobieta szpilką od kapelusza. Bardzo późno dotarto do końca podróży, miejscowości Pforzheim. Odległość 120 kilometrów to dystans, którego dotąd żaden wóz nie pokonał. Po paru dniach zespół wrócił do Mannheim, gdzie na swoją żonę i synów czekał konstruktor, szczęśliwy, że jego wynalazek zdaje egzamin. Mógł sobie również pogratulować żony. Tak więc ,o pani Bercie Benz możemy bez przesady powiedzieć, że jest matką motoryzacji. W tym miejscu należy przypomnieć o „córce motoryzacji”, a za taką trzeba uważać pannę Mercedes Jellinek. To imię córki bardzo zręcznego konstruktora i handlowca współpracującego z „Daimlerem” Emila Jellinka, będzie przez kolejne lata synonimem wspaniałego pojazdu. Z czasem wielu ludzi zapomniało, że MERCEDES to piękne imię żeńskie, a nie tylko nazwa marki samochodu. Swoją drogą, cóż za niezwykłym pomysłem było zaproponowane przez Pana Emila nazwanie nowego „Daimlera” imieniem żeńskim? Sukces handlowy zweryfikował tą ideę i tak imię to przylgnęło do samochodu. A więc „rodzina” w komplecie i możemy wrócić na nasze podwórko…….
Odbiegam nieco od głównego wątku , ale tylko po to, aby docenić panie i zachęcić do współpracy
W końcu lat 90 pojawiły się warsztaty, które specjalizują się w restaurowaniu pojazdów i chociaż skala tego zjawiska nie dorównuje sytuacji w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, gdzie na potrzeby posiadaczy oldtimerów pracuje cały przemysł związany z tą branżą, to jednak i w tej dziedzinie powoli zbliżamy się do Europy. Mamy w Polsce jeszcze wielu fachowców, którzy wiedzą i doświadczeniem, cokolwiek wymuszonym latami poszukiwań rozwiązań zastępczych, spowodowanych powszechnymi brakami, o głowę przerastają swoich „rozpieszczonych” zachodnich kolegów. W moim zakładzie pracuje kilku wybitnych znawców technik restauracji samochodów z umiejętności których jestem bardzo dumny . Możemy więc dziś podjąć się restauracji pojazdu własnymi siłami, możemy również zlecić odbudowę pojazdu wyspecjalizowanym zakładom. O kosztach trudno mówić. Szacowanie, ile będzie kosztowała odbudowa, nie jest cechą prawdziwego kolekcjonera. Jak przeliczyć setki godzin przy dorabianiu z pozoru mało istotnego drobiazgu. Jak oszacować starania, aby zdobyć dokumentację. Każdy, kto zetknął się z problemami remontu oldtimera wie, że to praca nie do zapłacenia. Oczywiście to nie jest prawda do końca ,bo można kupić samochód, który takiego remontu nie wymaga, ale nigdy nie da on właścicielowi takiej satysfakcji, jak pojazd w którego restauracji jego posiadacz sam uczestniczył. Być może powyższe twierdzenia trącą nieco zbędnym sentymentalizmem czy nadmierną egzaltacją. Ale sądzę, że takie poglądy podziela wielu prawdziwych pasjonatów…….czyli niepoprawnych marzycieli.
Samochód gotowy do jazdy. Wielkie emocje. Jeszcze w uszach słyszymy pierwszy bulgotliwy odgłos silnika odpalonego po 40 latach. Toczymy się……wszystko jest nieco inne niż we współczesnych samochodach. Delektujemy się jazdą.
Tak, to wspaniałe uczucie doświadczać tego, że dla naszych dziadków jazda samochodem to była przygoda, wyzwanie i ogromne emocje. Pędzi się bowiem 60 km/godz. Jazda samochodem typu otwartego to przeżycie które trudno opisać….tego trzeba spróbować. Wiatr we włosach, równa praca silnika ……bez komentarza. Zapraszamy na przejażdżkę !!!!!!!!!!!
Tylko powoli ! Żaden z prawdziwych pasjonatów nie zajeżdża swojego pupila. Do tego trzeba pamiętać, że takie samochody bywają niebezpieczne i że ówczesnym konstruktorom, bezpieczeństwo czynne i bierne nie spędzało snu z powiek.. Najbardziej chyba znaną ofiarą pewnej lekkomyślności była piękna tancerka Isadora Duncan. Podróżując sportowym Bugatti model 35 z 1924, nonszalancka dama owinęła szyję powiewającym na wietrze szalem. Jeden jego koniec, wkręcił się w szprychowe koło, a szarpniecie okazało się tragiczne. Powiemy, cóż brawura i lekkomyślność, sam jednak nie uniknąłem takiej pułapki, choć z większym niż Isadora szczęściem. Wyjechałem na próbę po remoncie samochodem Cadillac Eldorado convertible 1971. Wóz się rozpędził, a wtedy zza tylnego siedzenia „wypłynęła” ogromna połać folii, która z prądem zasysającym pokryła przednie siedzenie, szczelnie mnie otulając. Zapewniam, że próby pozbycia się materii w rozpędzonym samochodzie miały wszelkie znamiona walki o życie. Po tej przygodzie, przypomniałem sobie kustosza Łańcuckiej powozowni opowiadającego, jak Pani Lubomirska nie gustując w końskim zapachu, zleciła odwrócenie budy powozowej. Efekt został osiągnięty, końskich zadów nie było widać, ale powóz nie nadawał się do użytku, bowiem wspomniany powyżej efekt ssania powodował, że cały kurz i piasek z drogi lądował na podróżujących. Jak widać warto czerpać z doświadczeń innych, choć te, które odczuwamy na własnej skórze, są dalece bardziej dydaktyczne. Ale nie zawsze przyczyną przykrych przejść jest element ludzki. Bywają feralne samochody. Weźmy odkryty czerwony samochód, w którym w roku 1914 w Sarajewie zastrzelono arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, co zapoczątkowało pierwszą wojnę światową. Późniejsze losy pojazdu obfitują w wypadki śmiertelne, zranienia i szaleństwo ich kolejnych właścicieli. Po zabójstwie Ferdynanda samochód przeszedł w ręce austriackiego Generała Potioreka, który zmarł w obłędzie po przegranej bitwie, kolejny właściciel zginął w wypadku w dziewięć dni po nabyciu samochodu. Gubernator Jugosławii stracił w nim rękę. Następny właściciel zginął w nim w wypadku, szwajcarski kierowca rajdowy został z niego wyrzucony na ścianę i zginął. W końcu zabójcza maszyna wylądowała w muzeum. Innym legendarnym fatalnym samochodem było Porsche, w którym zginął gwiazdor filmowy James Dean. Po wypadku samochód przewożono ciężarówką, kiedy zsunął się, połamał mechanikowi nogę. Ale na tym nie koniec. Silnik zamontowano w innym samochodzie, który rozbił się podczas wyścigu, zabijając kierowcę, drugi biorący w tym wyścigu samochód z przekładnią biegów przeniesioną z Porsche przekoziołkował raniąc kierowcę. Dwie opony Porsche przełożone na trzeci samochód pękły jednocześnie bez wyraźnej przyczyny. Karoseria wystawiona na pokaz na wystawie poświęconej bezpieczeństwu drogowemu, zsunęła się z platformy, łamiąc biodro pewnemu nastolatkowi. Ciężarówka, przewożąca później karoserię na inna wystawę, miała wypadek, w którym zginął kierowca, w innej przewożącej ją ciężarówce obluzował się hamulec ręczny i samochód wjechał w sklep. Na koniec w 1959 roku w Nowym Orleanie ustawiona na wspornikach karoseria rozpadła się na jedenaście kawałków.
Żadnemu z nas kolekcjonerów nie życzę spotkania z feralnym pojazdem, ale myślę, że nawet wiedza, iż mamy do czynienia z takimi dziwnymi zdarzeniami, nie zahamowałaby naszej pasji do posiadania takiego samochodu. Zresztą sami często nie wiemy, jakie dramatyczne historie związane są z naszym ulubieńcem. Doświadczyłem tego zjawiska przy samochodzie Triumph TR3 albo przy Chryslerze z 1927…. „ przypadkowej ofierze ataku na nowojorski WTC„, ale to już opowieść, która snuje przy samochodach
Bardzo ciekawym i pasjonującym aspektem kolekcjonerstwa jest szukanie śladów tzw. historii samochodu. Oczywiście stosunkowo proste, szczególnie w dobie Internetu jest zdobycie podstawowych informacji technicznych. Ale do wyjaśnienia pozostaje wiele innych zagadek. Wertuje się dlatego książki w poszukiwaniu informacji i zdjęć….grzebie się w archiwaliach…….zdobywa filmy, na których przez moment widać nasz samochód. W ten sposób pojazd ożywa, a jego właściciel zaczyna funkcjonować zgodnie z duchem czasu, w jakim auto powstało. Powstaje nowa historia. Z posiadaniem samochodu zabytkowego wiążą się przygody oraz wiele mocnych przeżyć. Na piękno takiego samochodu rzadko kto pozostaje obojętny. Ciekawe jest to, że za takim samochodem ogląda się i staruszka, i 5-letnie dziecko, które jeszcze nie bardzo rozumie, dlaczego na to właśnie auto zwróciło uwagę. Wyjaśnienie jest stosunkowo proste. Dawniej samochody różnych marek miały z daleka rozpoznawalny własny styl. Stylizacją, projektowaniem tych pojazdów zajmowali się wybitni artyści, również rzeźbiarze, malarze. Dlatego każdy taki pojazd to dzieło sztuki. To dzieło sztuki jedzie po ulicy, oddziałuje na nasze zmysły harmonią kształtu, a nasza pamięć zaczyna produkować wspomnienia…….pamiętam, taki samochód miał w latach 50 wujek Willi z RFN, a tamtym jechałem do ślubu…….wspomnienia , wspomnienia.
Na pewnym zlocie w Będzinie, kiedy odjeżdżaliśmy, do mojego samochodu podeszła elegancka starsza pani. Bardzo powoli obeszła samochód, jakby czegoś szukała. Postała chwilę z boku, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, zebrała się na odwagę i zapytała, czy mogę ją podwieźć do domu. Byłem zupełnie zaskoczony tą prośbą. Takie pytania zdarzają się ze strony dzieciaków, ale nie nobliwych pań. Zaprosiłem starszą panią do środka i pojechaliśmy w kierunku Sosnowca, tam bowiem mieszkała ta dama. Moje zaskoczenie było całkowite, gdy pasażerka zapytała,: „czy jest to samochód marki PONTIAC”. Tak – odpowiedziałem – to Pontiac Silver Streak z 1938 roku. Wtedy niezwykły gość zaczął opowieść. Był rok 1938 lub 1939. Szłam sobie jedną z sosnowieckich ulic, kiedy nagle podjechał duży ciemny samochód. Za kierownicą siedział Janek Kiepura, z którym znałam się z dzieciństwa. Chociaż minęło kilka lat, nie zmienił się wcale. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak bardzo sławny. Zaprosił mnie do samochodu, podwiózł do domu. Po drodze opowiadał właśnie o Pontiacu, którego kupił w Niemczech. Zapamiętałam, że samochód miał na masce głowę Indianina. Wspominaliśmy dawne czasy. To było tyle lat temu…….a teraz, kiedy zobaczyłam ten samochód…..wszystko wróciło. Dojechaliśmy na miejsce. Starsza pani wysiadła z ogromną gracją i podziękowała, mówiąc, że było to dla niej wspaniałe przeżycie. Wcisnąłem jej numer telefonu i prosiłem, żeby zadzwoniła i umówiła się na następną przejażdżkę. Niestety, więcej się nie zobaczyliśmy. Oczywiście to niezwykłe zdarzenie zainspirowało mnie do poszukiwań. Odnalazłem w Krakowie powojennego właściciela samochodu . On niestety nie pamiętał, od kogo samochód został kupiony, natomiast przypomniał sobie, że było to właśnie w Sosnowcu. Ile jeszcze zagadek jest do wyjaśnienia, ile opowieści jest zawartych w losach tych historycznych samochodów……..kolega kolekcjoner w takich sytuacjach cedzi przez zęby: „żeby te fotele umiały mówić………..”
Prześledziliśmy drogę, którą przebywa każdy kolekcjoner. Od pierwszego spotkania, zauroczenia, poprzez kłopoty związane z remontem, aż do paradnych przejażdżek i ciekawych przygód i o wszechobecnej historii. Jest taki moment w życiu każdego zbieracza, że chciałby podzielić się swoimi osiągnięciami i doświadczeniem z innymi zainteresowanymi problematyką starej motoryzacji. A więc pora stworzyć muzeum. W Europie roi się od mniejszych i większych ekspozycji. W USA również nie brakuje pasjonatów, a cała historyczna trasa 66 to jedno nieustające ciągnące się muzeum od Chicago aż do Los Angeles. W Polsce niewiele jest miejsc, gdzie można zapoznać się z moto zabytkami. Na Śląsku mamy znakomite Centralne Muzeum Pożarnictwa, z którego zbiorami powinien zapoznać się każdy. Jest też interesujące muzeum Automobilklubu Śląskiego w Zabrzu prowadzone przez Pana Arendarczyka. . Moje małe muzeum też, mam nadzieje , oferuje ciekawa atmosferę i chyba jest warte obejrzenia . Organizuję w nim też niekiedy koncerty , małe formy teatralne , wystawy …wszystkich którzy doczytali do tego momentu …cha, cha ..serdecznie na te imprezy zapraszam.
…..co wiąże moje pasje ? na przykład film , podróże , fotografie , malarstwo i samochody ….
ach ,co za temat ………..
Wybieramy się do kina na kultowy film „Buena vista social club” , stajemy się świadkiem popisów rewelacyjnych kubańskich muzyków i wychodzimy z kina ze wspomnieniem wspaniałych amerykańskich samochodów z lat 50, które są charakterystycznym elementem Hawany.
Wiele filmów to wspomnienie nie tylko doskonałych aktorów, ale i samochodów, tak więc, niezapomniane sekwencje z „Okruchów życia”/Alfa Romeo Giulietta Sprint/, Thelma i Luisa /Ford Thunderbird/, Noc amerykańska/Triumph Vitesse/, Taksówkarz /Checker/, czy chociażby poczciwy porucznik Colombo i jego zdezelowany Peugeot /w rzadkiej odmianie convertible/ i tak bez końca……Podróżując wpadamy do muzeum Dalego w Figueras i jesteśmy, rzecz jasna, powaleni wizjami tego natchnionego surrealisty, ale zapamiętujemy instalacje „Dżdżysta taksówka”
Wymyślona przez Dalego rzeźba to rzeczywisty samochód, w którym siedzą pasażerowie zalewani przez deszcz płynący z przemyślnie umieszczonych rur. W muzeum malarstwa napotykamy i oczywiście zwracamy szczególną uwagę na prace Giacomo Balla, którego interesował problem plastycznego wyrażania ruchu i dlatego samochód był częstym elementem kompozycyjnym obrazu. Tuż obok praca Andy Warhola…i znowu inspiracja samochodem. Lempicka, Kossak … i wciąż samochody.
Fotografia to temat tak nieodłącznie związany z pięknymi samochodami, jak z kobiecym aktem. To drugi dyżurny temat każdego artysty fotografa. Literatura piękna to również kopalnia wiedzy o ” naszych ” samochodach oraz o stosunku naszych pradziadków do problemów motoryzacji. Przytoczę dwie literackie samochodowe reminiscencje. Kornel Makuszyński tak pisze………..
…….”Można się gonić z wiatrem w polu. Można lecieć opętanym lotem, a poza sobą pozostawiać wylatujące z głowy czarne i dręczące troski, przepadające w tumanie kurzu. Można wyładować z burzliwego serca gniew i wściekłość, można uciec od plotkarzy, od kobiet, od piszących wiersze, od kiepskich sztuk w teatrze, od szachrajstw i krętactw, od posiedzeń i czarnych kaw, od biadań i narzekań, od gazet i od kawiarni. Można uciec od wszystkiego…na sto milionów Fordów. To jest piękne…..można mieć automobil – właściwie trzeba mieć automobil…………stukonny i wiać na złamanie karku ….”.
Dołęga – Mostowicz dokonuje znowu takiej analizy porównawczej……
” Z kupnem samochodu jest prawie tak , jak z małżeństwem. Kto nie chce mieć kłopotu, bierze wóz nowy, solidnej marki, niczym „pannę bez przeszłości”, z dobrego domu. Karoseria ładna, linia bez zarzutu, gang dźwięczny, zapłon działa wybornie, luzu w kierownicy ani śladu, no i kompresja oczywiście pierwsza klasa. Ludzie przezorni nie kupują nowych wozów i nie żenią się z pannami. Nie lubią kota w worku. Wolą samochody używane. Przystępując do rzeczy systematycznie, należy podzielić je na trzy kategorie: auta wdowy, auta rozwódki i auta złego prowadzenia.
MORAŁ ?……………………..służę: unikajcie kobiet lekkich obyczajów, rozwódek, wdów i panien bez przeszłości. Z tym spokojniejszym sumieniem kończę tym morałem, iż wiem, że nie było jeszcze na świecie morału, który by kogokolwiek odstraszył od kobiety czy auta. Każdy urlop czy wycieczka planowana jest pod kątem możliwości zobaczenia lokalnych ekspozycji motoryzacyjnych. Niespodziewanie spotkany na drodze zabytkowy samochód często odmienia zamierzoną trasę podróży. Czy to wszystko jest normalne ???
To wszystko razem świadczy, jak bardzo zmienia się życie człowieka, który zafascynuje się historią motoryzacji. Odpowiedzialnie należy więc ostrzec przed uleganiem tej fascynacji…….ale z drugiej strony , proszę popatrzeć na ten samochód to klasyczny Amerykanin rok 1960 seria 62 ..czyż można mu nie ulec ?????? Czy można nie ulec pasji życia ?
………metafizyka rzeczozbieracza…………
Im dłużej zajmuję się kolekcjonerstwem lub może bardziej zbieractwem, tym bardziej się przekonuję, że mam coraz mniejszy wpływ na to, jakie przedmioty wpadają w moje ręce. To twierdzenie jest oczywiście prowokacją ale właśnie w ten sposób chcę spróbować wyjaśnić , co dzieje się z człowiekiem opętanym pasją zbieraczą.
Wspominałem, że kolekcjonowanie samochodów, co stanowi moje główne hobby, jest ogromnie niebezpiecznym sportem …..że ofiar tu więcej niż we wszystkich sezonach formuły 1, rozwodów więcej niż z powodu zdrad niewiernych małżonków, a i bankructw bez liku. Dlaczego więc tak wielu ludzi decyduje się na tą niełatwą acz podniecającą drogę i formę spędzania wszystkich wolnych chwil, kosztem innych przyjemności i jakiegokolwiek komfortu ? Jako zawodowy psycholog mógłbym długo rozważać przyczyny takich a nie innych zachowań opętanych tą oto pasją ludzi . Można się podpierać teoriami o specyficznych cechach charakterologicznych , o mechanizmach racjonalizacyjnych, które pozwalają uciec w ten sposób od problemów . Można dowodzić wpływów kulturowych lub doszukiwać się realizowania podświadomych pragnień, odwołując się do myślenia psychoanalitycznego . Nawet można udowadniać genetyczne uwarunkowania lub powołać się na wpływ gwiazd na takie a nie inne cechy ……To wszystko można robić i wszystko może brzmieć dość przekonywająco.
Pomimo mojego zawodowego przygotowania im dłużej sam tkwię w tym nieszczęściu, na własna prośbę, tym bardziej myślę że wszystko to nie prawda . O co więc naprawdę chodzi ?
Ano właśnie ….zaczynam się coraz bardziej skłaniać do teorii rodem z “ Archiwum X “
Ale, zanim wyjaśnię mój pogląd , przyjrzyjmy się sytuacji. Każdy z nas pewnie spotkał się z faktem że napotkany przedmiot nadmiernie przykuwa naszą uwagę . Bez względu na to, czy jest się kolekcjonerem czegokolwiek, czy człowiekiem o zdrowym stosunku do przedmiotów martwych , następuje moment, że powstaje sytuacja nad która nie panujemy.
Otóż wracamy ze sklepu , bazaru z rzeczą, której w ogóle nie potrzebowaliśmy , która niczemu nie służy . Sami się sobie dziwimy (o ile mamy takie zdolności samopoznawania) i rzucamy przedmiot w kąt. Dopiero po czasie okazuje się, jaki sens miał zakup gadżetu.
Tak samo reagują po pewnym czasie nawet wytrawni zbieracze . Pozornie wiedzą czego chcą, czego pożądają . Jednak po powrocie z pchlego targu stwierdzamy, że nie do końca wiemy, dlaczego to wpadło nam w ręce, czy raczej w oko. Każdy człowiek bardzo pragnie aby jego działanie było celowe i przewidywalne, więc włączamy wtedy wszystkie moce i zazwyczaj udaje się nam samych siebie przekonać że zakup był celowy, bo np. . rozpocznie nową kolekcję , będzie ładnie wyglądał na kominku /choć na kominku już nic ładnie nie wygląda, w związku z masą przedmiotów już tam tkwiących /,. Ale jeżeli zdobędziemy się na samorefleksje to zdamy sobie sprawę że dotyka nas właśnie coś niewytłumaczalnego , dziwnego , niesamowitego . Wzywamy agenta Muldera i agentkę Scully , niestety, nawet oni nie są w stanie rozwikłać tej zagadki . Spróbujmy zrobić to sami , może choć trochę przybliżymy się do tej wielkiej tajemnicy.
Już czas abym wyjawił swoje kontrowersyjne przemyślenia w tym przedmiocie.
Tak, będzie to brzmiało nieprawdopodobnie , ale jestem przekonany, że to przedmioty zbierają nas, a nie odwrotnie . Wielu kolekcjonerów być może w pierwszej chwili się oburzy, ale sądzę, że dadzą się przekonać , a nawet jeżeli nie to zaczną się zastanawiać i pozostawię w nich niepokój . Kto z nich może bowiem z czystym sumieniem powiedzieć, że nie zetknął się z podobną sytuacją jaka przydarzyła mi się parę lat temu .
Będąc w podroży służbowej w Szczecinie, pewnego wieczora znalazłem się przed witryną antykwariatu . Godziny handlowe już minęły, a ja stałem sobie i spokojnie obserwowałem rożne bibeloty znajdujące się na wystawie . Nieoczekiwanie drzwi otwarły się i właściciel zapytał czy nie chcę wejść do środka . Nie wypadało odmówić. Wręcz czułem się , jak to w takich wypadkach bywa, zobligowany do jakiegoś zakupu. Wiedziałem, że mam w kieszeni jedynie 145 złotych . Wtedy wzrok mój padł na gablotkę z porcelaną . Nigdy nie podniecało mnie zbieranie porcelany, wręcz przeciwnie, kupowanie przedmiotów, które wielokrotnie dotykały obcych ust napawało mnie niechęcią . I wtedy wydarzyło się “ to coś”.
Na środku , na dolnej półce stała sobie niepozorna, żeby nie powiedzieć wątpliwej urody, filiżanka z drobnym kwiatowym wzorkiem . Zupełnie nie mogłem od niej oderwać myśli ..spojrzałem na cenę …..145 złotych . Nie wiem, czy byłem już na tyle zmęczony całym dniem, czy znalazłem się pod wpływem jakiejś siły , ale resztę pamiętam jak przez mgłę .
W ten sposób filiżanka stała się moją własnością . Pomyślałem, że w domu upchnę ją gdzieś w kącie żeby nie burzyła poczucia estetyki .
Jakież było moje zdziwienie po powrocie do domu , kiedy moja siostra do mnie powiedziała : zobacz co znalazłam na strychu babci przy porządkach ….i wyciągnęła zza pleców …………identyczną filiżankę jak ta zakupiona w Szczecinie.
Trudno już opisywać dalej co się działo ….śmiech, przerażenie ….a potem zwalenie wszystkiego na karb wielkiego przypadku.
Kolejny raz taka przygoda , na którą już świadomie zwróciłem uwagę , bowiem nie mogę być pewien, czy w masie moich zakupów już nie zdarzały się takie związki , ale jeszcze ich nie odkryłem, zdarzyła się parę miesięcy później . Księgarnia na Warszawskiej …rząd książek używanych …przeglądam je bez specjalnego zainteresowania , ot tak, dla zabicia czasu. Raz po raz wyciągam książkę, oglądam . Kiedy po raz kolejny jakaś wędruje do moich rąk , wchodzi do sklepu dawno nie widziany kolega ze studiów . No wiadomo, powitanie po latach, szybkie wspominki , żarty z wyglądu , umawianie się na “koniaka “ i w tym rozgardiaszu nie zauważyłem nawet, że położyłem książkę na ladzie, a pani już ją zapakowała i wbiła na kasę.
Cóż robić ..wiek jeszcze wtedy nie uzasadniał takiego roztargnienia , więc potulnie wsadziłem
książkę pod pachę i powędrowałem do domu . Na miejscu zacząłem ją przeglądać….był to tom V dziel Williama Szekspira, ładne wydanie z 1895 . Na stronie tytułowej zamazany exlibris poprzedniego właściciela ..próbuje go odczytać …..zaraz Dół…..Dołega Witkowski . I wtedy coś mnie tknęło ….nie jestem zbieraczem książek ,ale mniej więcej pamiętam, co gdzie leży w mojej bibliotece. Tak, kiedyś już widziałem taką pieczęć …zaraz ……nerwowo przekopuję dolną półkę i…..tak to musi być to . Jedyny egzemplarz z Dzieł Mickiewicza wydanie 1929 , pamiątka po ciotce . Książka zakurzona od lat, zapomniana , wciśnięta w kąt, bo przecież zawsze korzystało się z wydań współczesnych i pełnych. Ale właśnie ta osamotniona książka ma ten sam znak . Być może ciotka pożyczyła ją kiedyś od właściciela i nie oddała, lub może był inny powód , tego nie dowiem się nigdy. Fakt jednak pozostaje faktem . Książki z tego samego zbioru “ odnalazły się “ Czy znowu można mówić o przypadku ….pewnie, ale mój racjonalizm uległ wtedy mocnemu nadwyrężeniu.
Od tego czasu, zacząłem zastanawiać się i analizować zakupy oraz losy poszczególnych przedmiotów, oczywiście przy uwzględnieniu mojego głównego hobby czyli pasji zbieractwa wszystkiego, co jest związane z historią motoryzacji . I w ten sposób teraz już jestem zupełnie przekonany do tezy, że zbieracze nie do końca panują nad swoimi pasjami . To nie kolekcjonerzy kolekcjonują przedmioty , to przedmioty kolekcjonują kolekcjonerów. Może ktoś myśli że oto stworzył jakiś zbiór ciekawych bibelotów ,a to nie do końca prawda . To właśnie one, w jakiś dla nas niewyjaśniony sposób, wyznaczyły sobie spotkanie , a człowiek jest tylko ślepym narzędziem realizującym zamierzenia przedmiotu . Dreszczyk po plecach przebiega …co ….ale pewnie i drwiący uśmiech .
Nie lekceważmy jednak sił tkwiących w materii nieożywionej. Wszak te wszystkie przedmioty żyją razem z nami i codziennie są świadkami wszystkich naszych emocji , są przesączone naszymi uniesieniami , miłością , nienawiścią i tym wszystkim, co nam się codziennie zdarza.
Właśnie samochody ze względu na swoją złożona formę , indywidualizm są jednym z najlepszych ” mediów “. Jadąc samochodem człowiek doznaje swoistej psychoterapii , myśli o rzeczach o których nie śmie myśleć , marzy , planuje . Samochody są świadkami wielkich miłości , zbrodni , kłamstw …tego wszystkiego, co stanowi jasną i ciemną stronę naszej natury. I to wszystko wsiąka w fotele , przenika i wkomponowuje się w kształt i barwę pojazdu , słowem samochód taki , po wielu latach okazuje się gigantycznym kufrem wspomnień , prawdziwą współczesną puszką Pandory. Wspominałem już poprzednio o przypadkach samochodów fatalnych m. i. . Porsche Jamesa Deana . To już klasyczny przykład ezoterycznej eksplozji naładowanego do granic możliwości pojazdu . Przypomnijmy sobie jeszcze raz zdarzenia związane z samochodem Jamesa , bo w świetle naszych rozważań , są one doskonałą ilustracją tezy ,że silne emocje , przeżycia ludzi odbijają się na losach ich pojazdów. Porche, w którym zginął gwiazdor filmowy, po wypadku było transportowane ciężarówką. .Samochód po chwili zsunął się i połamał mechanikowi nogę. Ale na tym nie koniec . Silnik zamontowano w innym samochodzie , który rozbił się podczas wyścigu , zabijając kierowcę , drugi biorący w tym wyścigu samochód z przekładnią biegów przeniesioną z Porche przekoziołkował raniąc kierowcę. Dwie opony Porche przełożone na trzeci samochód pękły jednocześnie bez wyraźnej przyczyny. Karoseria, wystawiona na pokaz ,na wystawie poświeconej bezpieczeństwu drogowemu , zsunęła się z platformy , łamiąc biodro pewnemu nastolatkowi.
Ciężarówka przewożąca później karoserię na inna wystawę miała wypadek, w którym zginął kierowca, w innej przewożącej ją ciężarówce obluzował się hamulec ręczny i samochód wjechał w sklep. Na koniec w 1959 roku w Nowym Orleanie, ustawiona na wspornikach karoseria rozpadła się na jedenaście kawałków. Brrrr …..dość koszmarny obrazek ….ale być może sprowokowany tym, co działo się w tym samochodzie , kiedy używał go niesforny i wybuchowy James Dean.
Tak więc, kiedy zwracam się do moich pojazdów wypowiadając słowa “och żeby te fotele mogły mówić” zawsze w duchu dodaje…..” ale bez przesady ..”
W mojej kolekcjonerskiej pasji najbardziej zajmowało mnie właśnie odczytywanie takich znaków z przeszłości , szukanie historycznych śladów , wyjaśnianie linii genealogicznych czyli poznawanie dawnych właścicieli. Przez te parę lat natknąłem się na wiele dowodów uzasadniających moje wcześniejsze tezy o szczególnych właściwościach materii ,w tym wypadku pojazdów. Doświadczałem już uczucia przywoływania ……..przejeżdżając koło jakiejś stodoły czułem, że w środku ktoś a raczej coś mnie wzywa . Nie muszę chyba dodawać, że okazywało się że istotnie w środku spoczywa jakiś zaniedbany pojazd. Spotkałem się z sytuacją, że samochód szukał ratunku przed niechybnym pocięciem, zaplanowanym już przez swojego właściciela . Moje auto popsuło się na drodze do Kielc , musiałem iść do najbliższych zabudowań aby poszukać pomocy . Wchodzę na podwórko, a tam właśnie odbywa się egzekucja . Stary fiat 1100 jest pozbawiany szyb, aby wkrótce po pocięciu blach wylądować na złomie. Krótka rozmowa …targowanie i jest już uratowany . Telefonuję po pomoc drogową dla mojego samochodu . Po pól godzinie pojawia się siwy, sympatyczny kierowca pomocy i nie panuje nad swoim śmiechem , kiedy okazuje się że samochód jest sprawny i nie ma już żadnych objawów awarii. Tak wiec pomoc drogowa zabiera z podwórka fiata, który w ten oto sposób uchodzi z życiem ….a ja zatapiam się w myślach nad………………….no, żeby uniknąć przymusowego leczenia …powiedzmy nad… istotą przypadku.
Cóż ,wiele jeszcze mam wspomnień związanych na przykład z częściami zamiennymi do samochodów zabytkowych, które pojawiają się w sposób nieoczekiwany w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Opowieści o tym można by snuć i snuć …..ale czy nie lepiej ot tak, wsiąść do jednego z tych zabytkowych pełnych wspomnień pojazdów , zamknąć oczy i wsłuchać się w gwar ulicy z końca lat 30 , podsłuchać kłótnie małżonków , wczuć się w sytuacje partyjnego bonza podróżującego limuzyną na polowanie. A może nawet uda się posłyszeć szum Pacyfiku w cadillacu, który stojąc na morskiej skarpie nie raz ukrywał w sobie spragnionych miłości ludzi. Namawiam gorąco do takiej podroży w czasie .Treningi można odbywać pijąc herbatę z ocalałej z przedwojennego serwisu filiżanki , lub otwierając, ale broń Boże nie czytając , bo w ten sposób człowiek się rozprasza niepotrzebnie, jakąś starą książkę. Wszystkich którzy osiągną już w tej dziedzinie jakieś rezultaty, jak również tych zupełnie nie przekonanych ,zapraszam do odwiedzenia moich mini zbiorów .
Być może na widok jakiegoś pojazdu mocniej zabije komuś serce , a jeżeli nie to również dowód na życie materii …….i inspiracja : szukaj , szukaj jeszcze człowieku ….coś na pewno na ciebie jeszcze czeka……………
CDN……. .zapraszam do czytania